Wysokie obcasy, czyli matka i córka w jednej szafie
Kiedy zaczynałam pisać tego bloga, Zosia miała ledwo ponad rok. Nasza relacja była już 'ogarnięta'. Poza oczywistym karmieniem, przewijaniem, zabawami na kocyku, doszło już bieganie za nią. A w szafie pojawiły się jej pierwsze buty. Teraz, kiedy Zosia ma prawie cztery lata, już nie muszę za nią biegać. Wszystko chce robić 'sama'. Nie muszę jej karmić i przewijać. Wspólnie jeździmy na konie i robimy sobie dyskoteki. Jednego dnia potykam się o jej baletki, klapki czy kalosze, a drugiego o swoje szpilki. Tylko, halo, skąd się one wzięły w pokoju?
Pamiętam, że kiedyś sama paradowałam w szpilkach mojej mamy. Nie pamiętam tylko, ile miałam wtedy lat. Patrząc na Zosię zawsze mam wrażenie, że musiałam być starsza. Ona jest przecież taka mała. Ale jak widać, to nie wiek jest najważniejszy. Tylko... No właśnie, ciekawe co. Czyżby geny? W końcu sama chodzę w szpilkach od studiów. W Warszawie koleżanki śmiały się, że jeżeli mam na nogach płaskie buty, to znaczy, że jestem przepracowana. I nawet po przeprowadzce na wieś, ciężko było mi przyzwyczaić się do innych butów.
Szczególnie śmiesznie było pewnego wiosennego dnia, kiedy przed wyjazdem do miasta, ubrałam swoje ulubione szpilki. Już nie te najwyższe, bo byłam na początku drugiego trymestru ciąży i nie chciałam przeginać. W jedną rękę wzięłam jak zwykle pokaźnych rozmiarów torebkę, w drugą torbę z laptopem i drugim śniadaniem. Zbiegłam lekko po schodach, zrobiłam jeden krok w kierunku samochodu, drugi, lekko się zachwiałam i... Utknęłam. Oba obcasy zapadły się w miękkiej od deszczu ziemi. Potrzebowałam jeszcze jednego kroku, żeby otworzyć drzwi do samochodu. Nie było wyjścia. Jeden but został w ziemi i goła stopa zetknęła się z trawą. Wrzuciłam torby do środka i nieco zła wycofałam się z powrotem do domu. Chciał, nie chciał, trzeba było umyć nogi i wyczyścić buty. Kiedy byłam w łazience, dopadł mnie niesamowity atak śmiechu. Przecież tego chciałam! Wsi, ziemi, czasami błota i dziecka! A że w komplecie dostałam oklejone błotem obcasy i zmianę środka ciężkości we własnym ciele? To taki bonus.
Teraz mój 'bonus' regularnie przetrząsa kartony z butami, przeszczęśliwy, że ma z czego wybierać. A jak odbieram ją z przedszkola w szpilkach, krzyczy 'dlaczego masz dzisiaj MOJE buty?'. Jak dla mnie jest to najfajniejszy prezent na Dzień Mamy :-)
Piękny post! aż pożałowałam, że ja w szpilkach nie chodzę :)
OdpowiedzUsuńWszystkiego co NAJ w tym magicznym dniu!
Dziękuję i Tobie też! A co do szpilek, to zawsze możesz zacząć ;-)
Usuń