Tak, tak, pamiętam...
W moim miejskim życiu nie rozstawałam się z nim prawie nigdy. Była wersja papierowa, ale i był elektroniczny. Ten służbowy w komputerze, ten prywatny w telefonie. Wersja papierowa łączyła oba. Gdzieś na początku grudnia zaczynałam szukać nowego, na kolejny rok. Musiał mieć odpowiednią wielkość, ale i musiał mi się podobać. Przecież miał być ze mną przez cały rok. Jedna z moich przyjaciółek zawsze mi powtarza, że widzi mnie w garsonce, na szpilkach i z kalendarzem właśnie w ręku.
W moim wiejskim życiu wszystko przeniosłam do telefonu, a stary kalendarz papierowy służy mi za notes. Na początku obowiązków nie było zbyt dużo, więc spokojnie dawałam radę. Z czasem w telefonie przybywało przypomnień, bo niestety coraz więcej rzeczy zaczęło mi umykać.
Ale czasami jest tak, że telefon dzwoni z przypomnieniem, kiedy nie widzę go w zasięgu swego wzroku. Nie słyszę, więc potem nie wiem, że miałam coś zrobić. Czasami przypominamy sobie o rzeczach ważnych z samego rana, a potem dzieje się tyle, że wszystko znowu umyka z pamięci.
Dzisiaj jestem zła na siebie i swój brak porządnego kalendarza. Tyle razy pamiętałam, że mam zadzwonić do rzeźnika i umówić go na robienie kiełbasy, że oczywiście zapomniałam... Planowaliśmy, że świeżo wędzona kiełbasa będzie na Wielkanoc. A kiedy dzisiaj wreszcie rozmawiałam z naszym rzeźnikiem, okazało się, że najbliższy wolny termin będzie miał właśnie w Święta... No cóż, zjemy kiełbasę po Świętach.
A może jednak wrócę do wersji papierowej? Muszę to przemyśleć. Miłego weekendu!
Magda, ale mi narobiłaś smaka na kiełbasę swojską:)) co do kalendarzy to ja mam zadania na karteluszkach, kalendarz dla mnie zbyt oczywisty :)))
OdpowiedzUsuń